czwartek, 2 maja 2013

Gospodarka


Ulubiony temat rozmów po wódce. Jeśli znajdziesz się w miejscu, gdzie podają alkohol, jest to tylko kwestią czasu, aż ktoś objawi wszystkim "jak on by to wszystko zrobił". Wspomniałem już wcześniej, że w naszym kraju każdy zna się na wszystkim? Wspomniana deklaracja wywołuje wtedy dyskusję bardziej zażartą, niż "kto z państwa jest ostatni?" zadane w kolejce u geriatry.

Chociaż nie, to pierwsze rzadziej kończy się bójką.

Powiedzmy to sobie wprost: sytuacja ekonomiczna naszego kraju jest do dupy. Co więcej - jesteśmy najwyraźniej wioskowym głupkiem Europy, co to nawet samolotu nie potrafi kupić, żeby się zaraz nie zepsuł. Jest to tym bardziej ironiczne, że mamy - na moje oko - największą produkcje magistrów w Europie, więc - czysto teoretycznie, powinniśmy być narodem światłym, mądrym i wykształconym.

Dlaczego tak nie jest?

Spójrzmy kilkadziesiąt lat wstecz, na czasy, kiedy mgr. inż. faktycznie oznaczał, że "można <censored> robić i nieźle żyć". Nawet bez tego "inż." na końcu ludzie mieli szansę na zatrudnienie na przyzwoitych warunkach gdzie indziej, niż mak… znaczy się buda z frytkami, bo Maków wtedy jeszcze nie było.

Czemu? Powód był prosty - z relacji mojej matki wynika, że przed nadejściem kapitalizmu:
- można było zdawać na jedną uczelnię na raz
- i tylko z oryginałem świadectwa maturalnego
a jeśli:
- nie dostałeś się ileś razy
- lub cię wylano

...to kariera akademicka szła w pizdu, i trzeba się było zabrać za szukanie alternatywy. Na szczęście konkurencja na rynku pracy również nie była tak ostra - nie rywalizowałeś o robotę w budzie z kebabem z 10 magistrami filozofii, 5 socjologami, sinologiem oraz kimś, kto przedstawiał się z dumą jako "Magister Filmoznawstwa" cokolwiek to jest. Taka polityka gwarantowała nam to, że na rynku nie istniała nadprodukcja magistrów, którzy postanowili w ten sposób spieprzyć od woja ani panienek, które poszły na 

-filozofię, żeby się bardziej rozwinąć
-psychologię, żeby wyleczyć swoje problemy z deklem 
-pedagogikę żeby zdobyć kwalifikacje do zostania mamusią 

ale  za to bez żadnego planu, jak taką wiedzę dalej sprzedać.

Jak to wygląda obecnie?

Obecnie ludziom najzwyczajniej w świecie odjebało. Zarówno tym starym jak i tym młodym. Starym - bo posiadanie magistra za ich czasów nobilitowało, więc synuś/córeczka koniecznie, ale, psia dupa, KONIECZNIE muszą skończyć studia wyższe. A młodszym? Starzy płacą, to się przebujam tych 5 lat na imprezach i ściąganiu referatów z wikipedii.

Szczerze? Przypomnijcie sobie, jak staliście z papierami w kolejce do komisji rekrutacyjnej i ile mord nieskażonych myślą (ale za to z jakimi tipsiątkami) przyszło Wam wtedy oglądać.

Tak, już widzę to oburzenie...

Swego czasu miałem zaszczyt zasiadać w komisji rekrutacyjnej jako reprezentant studentów. Przyjmując papiery można było naprawdę osiwieć:
- roześmiany elo ziom, pytający, a co najłatwiej się dostać - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Elo ziom wpisał. Po przyjęciu dokumentów, również zgodnie z prawdą poinformowałem go, że z tej specjalności również najłatwiej wylecieć.
- platynowa blondi z tipsami (ej, zastanawialiście się kiedyś, jak takie się podcierają?) - nie umiała wpisać nawet poprawnie nazwy kierunku, na który zdawała. Wpisała, zdaje się, "organizacja handlu portami morskimi". Kurde, ja też zawsze marzyłem o sprzedawaniu portów…
- inna laska, która przysłała ze swoim podaniem 14 letnią siostrę. Podanie nie podpisane bajdełej.

Oczywiście przypadków było więcej. Znacznie więcej. W cholerę więcej.

Czemu?

Otóż, gdy przyszedł Kapitalizm, aby dać zarobić uczelniom - w końcu za opłaty rekrutacyjne można kupić nowy rzutnik i w ogóle to zrobić jakiś bankiecik, umożliwiono ubieganie się o przyjęcie na studia także z potwierdzoną notarialnie kopią dyplomu.

Efekt - 1 na 20 złożonych podań miało załączone oryginalne świadectwo dojrzałości. Według mnie powinno się za oryginał papieru dawać dodatkowe punkty, ale to tylko moja opinia.

Kto na tym korzysta? Notariusz, uczelnia...

Kto traci? Kandydaci na studia, bo nagle okazuje się, że na jedno miejsce jest np 20 chętnych, przy czym każdy z tych chętnych startował jeszcze na 5 innych uczelni, na 3 różne kierunki. Tak na wszelki wypadek.

A potem sceny pod tablicą z wynikami, codzienne aktualizacje wyników, odwołania i przepiękne popisy histerii mamusiek, bo "ich bubuś nie dostał się na studia, a on przecież do pracy za delikatnyyyyy".

Czizas...

1 komentarz: