Jak uratowałbym świat gdybym miał czas, siły i ochotę
Mądrości niekoniecznie poważne
sobota, 2 listopada 2013
Cameron a sprawa polska.
Cameron, mówiąc o koniecznościach cięć w zasiłkach, wyciera sobie gębę Polakami. Cóż, pewnie wie, że Polacy na emigracji nie są w stanie za bardzo się zjednoczyć i protestować. Chce także, żeby Londyn stał się centrum islamskich finansów. Cóż, petrodolary nie śmierdzą, no nie? Tylko czemu jakoś wizja Zjednoczonych Emiratów Brytyjskich wydaje mi się coraz bardziej realna?
Wiecie, co? Mam pomysł.
Co by było, gdyby pewnego pięknego dnia, na przykład 11 listopada, każdy jeden Polak wziął wolne/chorobowe/poszedł oddać krew? Po prostu nie poszedł do pracy? Co by było, gdyby nagle, w myśl hasła "Przestań sobie, Panie Cameron, wycierać nami japę" okazało się, że gospodarka angielska dostała ostrzegawczego kopa po jajach?
Jak to powiedział Jamie Oliver W 2011 r. magazynowi "The Observer", że jeszcze nigdy nie widział pokolenia takich mięczaków jak obecne. "Z drugiej strony mam kuloodpornych, twardych jak skała Polaków i Litwinów, którzy potrafią ciężko pracować" (źródło: http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,14514626,Jamie_Oliver_chwali_imigrantow_i_wyzywa_sie_na_Brytyjczykach.html)
Spoko, rozumiem fakt, że niektórzy jadą do Jukeju także po to, by sępić zasiłki na dzieci, które i tak siedzą w Polsce u babci. Jakoś nie pochwalam tego tak samo jak niedawnego patentu z zakładaniem firmy przez kobiety w ciąży. Brytyjski urzędnik dopiero uczy się, jak nie być oszukanym - trudno, to było do przewidzenia. Ale szukanie kozła ofiarnego? Nie, dzięki.
Już kiedyś ktoś tego próbował i wiadomo, jak to się skończyło.
poniedziałek, 15 lipca 2013
Bakterie tasiemca, czyli żryjcie ketony!
porady kobiet
W artykule, autorka (której fachowości ja, prosty żuczek po towaroznawstwie, nie śmiem kwestionować) ostrzega między innymi przed:
- bakteriami tasiemca
- wysadzeniem wątroby (KABOOOM!) spalaczami tłuszczu
Próbowałem znaleźć zdjęcie wysadzonej wątroby, ale poza japońskim porno i odniesieniem do "Kompleksu Portnoya" (na jedno wychodzi), google nic więcej nie znalazło.
Typowa bakteria tasiemca
źródło:
Dowiadujemy się także, że - jeśli dobrze rozumiem - gdy odwiedzimy siłownię 3 razy w tygodniu, podejmiemy rygorystyczną dietę i spartańskie ćwiczenia (THIS! IS! SPARTAAAA!), efekty będzie widać dopiero po kilku miesiącach.
No a komu by się chciało zajmować czymś tak bezsensownym, gdy zamiast tego można wtryniać ketony z malin i w 4 miesiące zrzucić 30 kg i dalej siedzieć przed telewizorem? Policzyłem - to daje około 1 kg w 4 dni.
Jak ja bym chudnął w takim tempie, to poszedłbym do lekarza, żeby się upewnić, czy to nie rak albo inne bakterie tasiemca...
Ponieważ znam się na odchudzaniu mniej niż Autorka, to podam tylko to, co znalazłem w Internetach:
Ketony według wikipedii
I tu się zastanawiam... Może jest na sali lekarz, który odpowie mi na pytanie - czy jeśli ktoś będzie wpierniczał te Ketony z Malin (do spółki z L-karnityną, która też jest w składzie) to czy nie grozi mu w tym wypadku kwasica ketonowa?
Według Wikipedii:
Kwasica ketonowa (ketokwasica cukrzycowa, ang. diabetic ketoacidosis, DKA) – stan organizmu, w którym w celu produkcji energii następuje spalanie tłuszczów zamiast glukozy w wyniku czego dochodzi do produkcji ketonów (ciał ketonowych) wywołujących kwasicę metaboliczną (nieoddechową).
na sam koniec screen ze strony, zanim zdejmą...
porady kobiet
czwartek, 20 czerwca 2013
Miszczowie Telemarketinga
Chętnie odpowiem. W oparciu o własne doświadczenia.
Owszem, są to ludzie często pracujący tam
źródło: http://www.gemakei.com/
Scenariusz 1:
Dzwoni koleś z call center. Normalnym-nie-czytającym-z-kartki-głosem mówi w czym rzecz. Ja mówię, że nie jestem zainteresowany. On - dalej spokojnie, dając dojść do głosu - pyta czy może mnie zainteresowac w takim razie takim a takim cosiem. Ja mówię, że nie. Facio lub babka dziękuje i nie truje dupy.
Rozmowę kończymy w miły dla obu osób sposób, nie tracąc wzajemnie czasu.
Scenariusz 2:
Wersja a:
Osobnik lub osobniczka od samego wstępu zasuwa, Panie Chaosie, młodym, ambitnym, (Panie Chaosie) dynamicznym głosem-prosto-ze-szkolenia, (Panie Chaosie), czym podnosi, (Panie Chaosie) mi już cisnienie i - nie przeszkadzając sobie (Panie Chaosie), moją obecnością po drugiej stronie słuchawki - czyta (Panie Chaosie) co na kartce dali, wyrzucając (Panie Chaosie) na koniec jednym tchem "czyjestpanzainteresowany, Panie Chaosie, "
nie jestem. Za to zastanawiam się, czy osoba po drugiej stronie czerpie jakąś satysfakcję seksualną z powtarzania non stop mojego imienia (nic tylko zapytać głosem a la Duke Nukem "whoooos your daddy?! ha-pszsz!")
Następuje powtórka z rozrywki, gdzie biedactwo - nadal nie zrażone wszelkimi próbami przerwania słowotoku, przedstawia (Panie Chaosie) ciąg dalszy oferty. Do momentu, aż usłyszy soczyste "KURWA MAĆ!", które skłania je do głębszej zadumy nad tym, czy rzeczywiście potrzebuję karty kredytowej pay pass/abonamentu/owego telefonu/przedłużki do wacusia.
"Może jednak gość na szkoleniu nie wiedział do końca, co mówi?"
Wersja b:
Osobnik, jak wyżej, dzwoni ale w kreatywny sposób próbuje mnie przekonać, często bredząc jak po sporej dawce narkotyków.
Hiciorem swego czasu okazało się stworzonko z Vectry, oferujące szybszy internet za 10 złotych więcej. W pierwszym podejściu usiłowało mnie przekonać, że dzięki temu będzie mi się grać lepiej w gry, bo będą mi się szybciej ściągać (true story, LOL) a po uświadomieniu, że 8 megowe łącze (a 16 megowe w nocy) w zupełności wystarcza, a istotniejszy jest ping (i co to w ogóle jest) poddało się.
Po to, by 2 tygodnie później próbować mnie przekonać, że jak będę miał szybsze łącze, to będę miał lepszego pinga. Co tu ściemniać - prosiła się o to. Przez pół godziny, przy włączonym głośniku, udawałem potencjalnego jelenia. Paliłem głupa niemożebnie, udając, że nie odróżniam komputera od telewizora, a telewizora od żyrafy. Stworzonko, w uniesieniu, przedstawiało mi coraz ciekawsze wizje, na które nie wpadłby nawet Philip K. Dick, a informatyk ode mnie z roboty, który się rozmowie przysłuchiwał, z trudem panował nad wybuchami śmiechu. Dziewczę twierdziło także, że gra w CSa. Zapytane o ulubioną broń odpowiedziało zakłopotane, że ten no... Kałasznikow, a ta druga to ta taka krótka. Ale ona jest dziewczyną i nie musi pamiętać.
Wizualizacja
Można zatem założyć, że to, ze ludzie wyżywają się na konsultantach, jest w dużej mierze zawinione przez samych członków tego plemienia, którzy nie mając pojęcia o handlu, uciążliwi i namolni, często wprost wciskający kit, napsuli tym porządniejszym reputację.
Skutki
wtorek, 14 maja 2013
O studentach
Jak wiadomo, w Krakowie, na juwenaliach szalał wariat z nożem. Kilku ludzi nawet dorwał. Nie wnikajmy w to, czy był to sfrustrowany ziomek, który zazdrości żakom, że mogą chlać i drzeć ryja, czy starszy pan, któremu studenty obsikały grządki. Wnikajmy w to, co nastąpiło po tym.
EDIT mode on:
W odniesieniu do komentarzy na wykopie:
1) To NIE jest próba usprawiedliwienia ganiania ludzi z nożem.
2) To JEST pojechanie po zachowaniu uczestników juwenaliów, które daje się ludziom we znaki i to ostro.
3) Studenci - chcecie być traktowani jak poważni ludzie - tak się zachowujcie a tych, którzy wam psują opinię - próbujcie pacyfikować.
4) Dziwna sprawa - rzucisz publicznie hasło "Politycy to złodzieje", "Księża są łasi na kasę (albo co tam chcecie)" - od razu wszyscy krzykną "Dobrze gada, polać mu". Pojechanie po nawalonych imprezowiczach - już obraza majestatu.
5) Tak, byłem studentem.
EDIT mode off.
W sieci pojawił się list otwarty do rektora AGH od osób, podających się za studentów tej uczelni, w którym, cytuję za Onetem (bo, chociaż szukałem całe pół godziny, za cholerę nie mogłem go znaleźć):
"Dość mamy opisywania nas w mediach jako największą hołotę tego miasta, pospólstwo i ciągłe nazywanie nas największymi bałaganiarzami w Polsce!" - brzmi jego fragment. W dalszej części autorzy apelują do władz, by te zareagowały na pogarszającą się sytuację na Miasteczku Studenckim i zamknęły ten teren dla osób postronnych."
źródło
Tak, moi drodzy. To nie studenci są tą przebrzydłą, niewychowaną hołotą. To osoby postronne. Nie wiem, jak jest w Krakowie, ale patrząc na to, co dzieje się co roku w Trójmieście, wypowiedź ta ma dla mnie równie wiele sensu, co teoria Roberta Rankina o samoistnym powstawaniu tłumu:
"Tłumy, o których mówimy, nie są tłumami rzeczywistymi. Nie
składają się z realnie istniejących ludzi. Owe „tłumy” to ogromne żywe organizmy, złożone z tysięcy pojedynczych człowiekopodobnych komórek. Zakwitają, kiedy pojawią się idealne ku temu warunki.
Ich życie jest krótkie jak życie motyla. Kiedy wydarzenie, które spowodowało zakwitnięcie „tłumu”, mija, tkanka degeneruje się, komórki rozdzielają, obumierają i znikają. Oczywiście, nieliczni zeszli na złą drogę do tego stopnia, że chadzają na mecze piłkarskie czy festiwale muzyki country, ale jeden rzut oka na wszechobecną pustkę goszczącą na twarzach osobników z „tłumu” wyjaśnia wszystko - nie składa się on z ludzi."
(Robert Rankin, "Księga Prawd Ostatecznych")
Oto przykładowy, opisany powyżej tłum (który nie jest studentami), wracający z Juwenaliów.
edit: rok 2013, źródło: www.trójmiasto.pl
Dzień wcześniej podobny tłum (który również studentami nie był) wsiadał do SKM-ki, którą wracałem. Jeden jego elementów, tuż po wejściu do pociągu, oddał się intensywnemu wymiotowaniu do śmietnika podczas gdy reszta próbowała się wcisnąć. Kolejny element tłumu (na pewno nie student, bo studenci to osoby kulturalne, na poziomie i zawsze trzeźwe) postanowił wywietrzyć teren, otwierając awaryjnie drzwi, do których byłem przyciśnięty. Całe szczęście - nie wypadłem, bo przytrzymałem się czyjejś kurtki.
Co jednak zrobić? W końcu, skoro to samoistnie powstający tłum, czyli tylko człowiekopodobne komórki, to przecież ani policja ani SOK czy inne służby, nie mogą się nimi zająć. Rektorzy nie mogą ich w żaden sposób ukarać a tym bardziej zabronić konsumpcji alkoholu - czy to na imprezach czy terenie miasteczek studenckich - nie można przecież karać niewinnych, prawda?
To też nie byli studenci.
edit: według niektórych źródeł - film z roku 2008. Data publikacji na YT: "Opublikowano 12 maj 2013"
Ponieważ wspomniany tłum (który studentami nie jest) zaczyna stwarzać realne zagrożenie dla studentów (nie będących wspomnianym motłochem), oto jak naprawiłbym tą sytuację:
- zrezygnowałbym z autonomii miasteczek studenckich. Sytuacja, w której są one państwem w państwie, gdzie Policja może interweniować tylko w ograniczonych przypadkach, może tylko pogorszyć sytuację - bo czy straż akademicka poradzi sobie z najazdem Tłumu (który studentami nie jest)?
- Skoro już o autonomii mowa. Studenci domagają się zamknięcia terenu miasteczek* dla ludzi z zewnątrz i nie-studentów. Sądzę, że pogłębiające się poczucie alienacji, spowodowane brakiem obecności ludzi z zewnątrz, spowoduje nie tylko epidemię depresji, ale i alkoholizmu, bo biedni żacy pozbawieni karcących spojrzeń nie-studentów - będą zalewać pałę ze smutku i samotności. Broń borze! Tereny miasteczek powinny być jeszcze bardziej otwarte dla wszystkich i traktowane jak normalne tereny miejskie właśnie z troski o biedną brać studencką!
* (jak dla mnie to raczej sprzątanie brudów pod dywan, ale co ja tam wiem)
- rektoraty powinny - we współpracy z Policją - przeciwdziałać powstawaniu tłumów (które studentami nie są), a Policja - traktować je tak jak Tłumy, Które Nie Są Kibicami. Powiem więcej - sami studenci powinni - z całą surowością - spuszczać solidny wpierdol Tłumom, które szargają ich dobre, pracowite imię:
edit: Opublikowano 11 maj 2012
Na sam koniec chciałbym wszystkich Studentów (którzy tłumem przecież nie byli) za złą opinię jaką mylnie wystawiłem im po zeszłorocznych Juwenaliach:
Drodzy Studenci,
Mam nadzieję, że na tegorocznych Technikaliach bawiliście się pysznie.
Nie mam Wam za złe tego, że do SKM-ki na przystanku Gdańsk Żabianka Wasza pijana brać ładowała się przez 15 minut. Także - cóż za determinacja - przez okna, by potem wysiąść w Sopocie (według wykazu odległości SKM to 2 kilometry)
Wiem także, że młodość musi się wyszumieć, stąd na peronie rozlane piwo, porzucone butelki i ogólny syf.
Przezajebistą frajdą było także patrzenie jak cały przedział skacze, kolebiąc składem, i skanduje "Kto nie skacze, ten z Policji ho-ho-ho". Także w trakcie jazdy, co wkurzało nie tylko podróżnych ale i
Tak, setka ludzi skaczących równocześnie MOŻE stanowić niebezpieczeństwo dla ruchu.
W ogóle dziwne... W SKM-ce obowiązuje zakaz palenia, ale nie przeszkadzało to jednemu z podróżnych w zapaleniu jointa i puszczeniu go po znajomych.
Pociągnięcie hamulca bezpieczeństwa podczas wysiadania przez jednego z rozbawionych przyszłych "Magystrów" również było genialne. Ubaw po pachy.
Świetny ubaw dostarczyliście także mojemu kumplowi, wpychając mu wczoraj pod maskę samochodu wózek sklepowy. W wózku znajdowała się studentka. Dobrze, że zdążył się zatrzymać, bo studentka stałaby się mokrą kupą flaków na asfalcie.
Tylko mam do Was prośbę, drodzy Studenci,
Nie narzekajcie potem, że dyplom macie, a nikt, was, ku*wa, nie chce przyjąć do pracy, bo po takich akcjach i laurce wystawionej reszcie braci studenckiej, mało kto będzie chciał być tym jeleniem, który będzie musiał tłumaczyć takiemu "Panu Magistru", że Dzień Dziecka się skończył.
poniedziałek, 6 maja 2013
Squattersi w Poznaniu
Miało być o Justinie Bieberze, ale jak zwykle najlepsze pomysły na artykuły podsuwa samo życie.
Kumpel zapytał mnie wczoraj, czy mam pomysł na to, jak sformułować obywatelski projekt ustawy tak, żeby na pierwszy rzut oka traktował o miłości i kwiatkach, a de facto pozwalał wieszać anarchistów za jaja. I znowu powraca temat Światowego Dnia Agresji Higieny Psychicznej, który przygotowywałem na jeden z nadchodzących standupów.
Facet jest z Poznania, więc dam sobie głowę uciąć, że chodzi o grupę "anarchistów", która postanowiła założyć "skłot". Dlaczego w cudzysłowu? W swej ignorancji posłużę się Wikipedią, której cytaty wykorzystam w sposób wygodny dla mej stronniczej retoryki.
Anarchizm (od stgr. ἀναρχία anarchia – "bez władcy") lub wolnościowy socjalizm – doktryna postulująca model społeczeństwa opartego na dobrowolnej współpracy, równości społecznej, solidarności międzyludzkiej i poszanowaniu wolności jednostki, odrzucająca potrzebę istnienia instytucji państwa, kapitalizmu oraz innych form władzy, wyzysku, przymusu i hierarchii, a także ruch społeczny dążący do realizacji tych celów.
Przyjrzyjmy się temu, co mówi prasa.
Jak wynika z cytowanej definicji, grupa ludzi postulująca model społeczeństwa opartego na równości społecznej(wśród których na bank jest co najmniej jedna absolwentka gender studies)i poszanowaniu wolności jednostki, postanowiła urządzić się w opuszczonym budynku.
Typowa Emma według wyobrażeń Autora
"Jak zapewniają, właściciel kamienicy w ogóle się nią nie interesuje. - Od listopada jakoś się tu nie pojawił - wyjaśnia "Emma."
A co jeśli się pojawi? Latem anarchiści usiłowali założyć skłot przy ul. Pogórze, ale zostali stamtąd usunięci siłą przez policję, która pojawiła się na miejscu wezwana przez jednego ze współwłaścicieli budynku. - Wtedy usunięto nas nielegalnie - mówi "Emma". – Teraz wiemy, że właściciel, aby próbować nas stąd wyrzucić, będzie musiał mieć sądowy nakaz eksmisji."
źródłoNie jestem prawnikiem, więc się może nie znam, ale... Jakim cudem usunięto ich stamtąd nielegalnie? Właściciel wezwał policję, by wyprosiła ludzi, którzy postanowili zając jego własność i zostali stamtąd wyrzuceni NIELEGALNIE? Wiem, że Polska to kraj absurdów, ale czy mam to rozumieć tak, że jeśli pod moją nieobecność do mieszkania właduje mi się grupka absolwentów gender studies, która dumnie oświadczy, że chce zakładać skłot, czy proklamować niepodległe państwo, to nie tylko nie mam prawa nakłaść im po mordzie i wezwać Policji, żeby ich wywaliła (w dowolnej kolejności)? Może jeszcze przywitać ich chlebem i solą i zapytać, czy nie życzą sobie może piwka?
powtórzę jeszcze raz:
"- Wtedy usunięto nas nielegalnie - mówi "Emma". – Teraz wiemy, że właściciel, aby próbować nas stąd wyrzucić, będzie musiał mieć sądowy nakaz eksmisji."
Jak czyn niemoralny, dokonywany przez jednostkę, może automatycznie stać się czynem moralnym, kiedy dokonuje go zbiorowość? Bo takie właśnie rozumowanie widzę u tych ludzi. Czy można zająć czyjąś własność (co jest aktem bezprawnym) a potem powoływać się na prawo, twierdząc, że zostali wyrzuceni nielegalnie?
Niech żyje podwójna moralność.
czwartek, 2 maja 2013
Gospodarka
Ulubiony temat rozmów po wódce. Jeśli znajdziesz się w miejscu, gdzie podają alkohol, jest to tylko kwestią czasu, aż ktoś objawi wszystkim "jak on by to wszystko zrobił". Wspomniałem już wcześniej, że w naszym kraju każdy zna się na wszystkim? Wspomniana deklaracja wywołuje wtedy dyskusję bardziej zażartą, niż "kto z państwa jest ostatni?" zadane w kolejce u geriatry.
Chociaż nie, to pierwsze rzadziej kończy się bójką.
Powiedzmy to sobie wprost: sytuacja ekonomiczna naszego kraju jest do dupy. Co więcej - jesteśmy najwyraźniej wioskowym głupkiem Europy, co to nawet samolotu nie potrafi kupić, żeby się zaraz nie zepsuł. Jest to tym bardziej ironiczne, że mamy - na moje oko - największą produkcje magistrów w Europie, więc - czysto teoretycznie, powinniśmy być narodem światłym, mądrym i wykształconym.
Dlaczego tak nie jest?
Spójrzmy kilkadziesiąt lat wstecz, na czasy, kiedy mgr. inż. faktycznie oznaczał, że "można <censored> robić i nieźle żyć". Nawet bez tego "inż." na końcu ludzie mieli szansę na zatrudnienie na przyzwoitych warunkach gdzie indziej, niż mak… znaczy się buda z frytkami, bo Maków wtedy jeszcze nie było.
Czemu? Powód był prosty - z relacji mojej matki wynika, że przed nadejściem kapitalizmu:
- można było zdawać na jedną uczelnię na raz
- i tylko z oryginałem świadectwa maturalnego
a jeśli:
- nie dostałeś się ileś razy
- lub cię wylano
...to kariera akademicka szła w pizdu, i trzeba się było zabrać za szukanie alternatywy. Na szczęście konkurencja na rynku pracy również nie była tak ostra - nie rywalizowałeś o robotę w budzie z kebabem z 10 magistrami filozofii, 5 socjologami, sinologiem oraz kimś, kto przedstawiał się z dumą jako "Magister Filmoznawstwa" cokolwiek to jest. Taka polityka gwarantowała nam to, że na rynku nie istniała nadprodukcja magistrów, którzy postanowili w ten sposób spieprzyć od woja ani panienek, które poszły na
-filozofię, żeby się bardziej rozwinąć
-psychologię, żeby wyleczyć swoje problemy z deklem
-pedagogikę żeby zdobyć kwalifikacje do zostania mamusią
ale za to bez żadnego planu, jak taką wiedzę dalej sprzedać.
Jak to wygląda obecnie?
Obecnie ludziom najzwyczajniej w świecie odjebało. Zarówno tym starym jak i tym młodym. Starym - bo posiadanie magistra za ich czasów nobilitowało, więc synuś/córeczka koniecznie, ale, psia dupa, KONIECZNIE muszą skończyć studia wyższe. A młodszym? Starzy płacą, to się przebujam tych 5 lat na imprezach i ściąganiu referatów z wikipedii.
Szczerze? Przypomnijcie sobie, jak staliście z papierami w kolejce do komisji rekrutacyjnej i ile mord nieskażonych myślą (ale za to z jakimi tipsiątkami) przyszło Wam wtedy oglądać.
Tak, już widzę to oburzenie...
Swego czasu miałem zaszczyt zasiadać w komisji rekrutacyjnej jako reprezentant studentów. Przyjmując papiery można było naprawdę osiwieć:
- roześmiany elo ziom, pytający, a co najłatwiej się dostać - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Elo ziom wpisał. Po przyjęciu dokumentów, również zgodnie z prawdą poinformowałem go, że z tej specjalności również najłatwiej wylecieć.
- platynowa blondi z tipsami (ej, zastanawialiście się kiedyś, jak takie się podcierają?) - nie umiała wpisać nawet poprawnie nazwy kierunku, na który zdawała. Wpisała, zdaje się, "organizacja handlu portami morskimi". Kurde, ja też zawsze marzyłem o sprzedawaniu portów…
- inna laska, która przysłała ze swoim podaniem 14 letnią siostrę. Podanie nie podpisane bajdełej.
Oczywiście przypadków było więcej. Znacznie więcej. W cholerę więcej.
Czemu?
Otóż, gdy przyszedł Kapitalizm, aby dać zarobić uczelniom - w końcu za opłaty rekrutacyjne można kupić nowy rzutnik i w ogóle to zrobić jakiś bankiecik, umożliwiono ubieganie się o przyjęcie na studia także z potwierdzoną notarialnie kopią dyplomu.
Efekt - 1 na 20 złożonych podań miało załączone oryginalne świadectwo dojrzałości. Według mnie powinno się za oryginał papieru dawać dodatkowe punkty, ale to tylko moja opinia.
Kto na tym korzysta? Notariusz, uczelnia...
Kto traci? Kandydaci na studia, bo nagle okazuje się, że na jedno miejsce jest np 20 chętnych, przy czym każdy z tych chętnych startował jeszcze na 5 innych uczelni, na 3 różne kierunki. Tak na wszelki wypadek.
A potem sceny pod tablicą z wynikami, codzienne aktualizacje wyników, odwołania i przepiękne popisy histerii mamusiek, bo "ich bubuś nie dostał się na studia, a on przecież do pracy za delikatnyyyyy".
Czizas...
Dwa słowa o genezie tytułu.
Jakiś czas temu ustawiłem sobie opis na Gmailu - "Zapraszam na premierę mojej najnowszej książki "Jak uratowałbym świat gdybym miał czas, siły i ochotę" - już 29 lutego 2013 r. i kilku znajomych w to uwierzyło. Co więcej - chcieli ją przeczytać. Z bólem serca uświadomiłem im, że zostali wkręceni. Jednak doszedłem do wniosku - czemu by nie?
Nasz kraj liczy około 40 milionów mieszkańców, i zdecydowana większość dorosłych jest ekspertami w każdej możliwej dziedzinie życia, co widać przy okazji rozmów o polityce, ekonomii, wyborów czy innych katastrof. Efektem ubocznym takiej kumulacji intelektu jest jednak to, że w obecnych czasach nawet do pracy w McDonaldzie wymagany co najmniej licencjat z socjologii, chociaż preferowani są magistrowie filozofii.
Szanowny Czytelnik z pewnością sam wielokrotnie stał się świadkiem takiej uczonej dysputy - najczęściej na imieninach u Cioci Stefanii, gdy alkohol spożyty w sporej ilości wywołał u obecnych wujków zażartą dyskusję o tym, jak to oni "by tych złodziei pogonili, a w ogóle zrobili to lepiej. A ty się młody nie wtrącaj, bo gówno wiesz o życiu".
Po 30 latach chodzenia po tym świecie, wysłuchaniu niezliczonych uczonych monologów specjalistów wysokiej klasy, którzy już dawno temu powinni byli zostać ministrami, postanowiłem przekazać szanownemu Czytelnikowi moje Prawdy Objawione wraz z okazjonalnym komentarzem Hudziela.